![]() |
|
|||||||||||
|
Rano bez śniadania, (po wczorajszej kolacji nie było to konieczne przynajmniej
w Grzesia, Piotrka i moim wypadku), Przybyliśmy około kwadransa przed czasem, załadowaliśmy się na łajbę i patrzeliśmy na dalszy rozwój wydarzeń, gdyż nas była dziewiątka, a tubylec twierdził, że jeśli uda mu się jeszcze kogoś dobrać to będziemy mieli towarzystwo, jednak nie powinno w sumie być nas więcej niż piętnaścioro. Jeśli jednak ktoś wierzy tureckiemu w takim przypadku, to sam jest sobie winny. Nasz tubylec okazał się wyjątkowo operatywny, bo oprócz naszej grupy zabrał jeszcze z piętnaście osób(!), więc na stateczku nie było specjalnie dużo wolnego miejsca. Sytuacja taka miała też jednak swoje dobre strony, gdyż udało nam się spotkać na statku starszą parę Kanadyjczyków, którzy mieli świeże, miejscowe, angielskojęzyczne gazety. Ponieważ tubylcy którym mówiliśmy, że wybieramy się aż do Urfy na wschodzie Turcji, przestrzegali nas, że sytuacja polityczna pomiędzy Turcją a Syrią standardowo jest nieciekawa, a właśnie uległa zaostrzeniu, gdyż Syria odmówiła wydania Turcji szefa kurdyjskiej partyzantki, który ukrywał się w Syrii [w tej chwili został zatrzymany we Włoszech i Turcja domaga się jego ekstradycji], więc spragnieni informacji rzuciliśmy się na te gazety szukając rzetelnej informacji. Niestety to co w nich znaleźliśmy to była dość mocno rozdmuchana propaganda wojenna, co zresztą niektórzy tubylcy potwierdzali, a i nam wydawało się nieprawdopodobne aby Syria zaatakowała kilka razy większą od siebie Turcję, na dodatek członka NATO. Gdy więc nic konkretnego z gazet się nie dowiedzieliśmy, zajeliśmy się
opalaniem i kontemplowaniem widoków na port, miasto i zatokę Antalyi. Przejrzystość wody była w tym miejscu pozwalała zobaczyć kamienie leżące
na dnie, które było przynajmniej 10 metrów niżej. Jeszcze ciekawsze widoki
można było dostrzec nurkując, zwłaszcza w pobliżu wysepki gdzie było sporo
mniejszych i większych kamieni, wśród których można było natknąć się zarówno
na ryby, jak i puste butelki po winie, które sądząc z ich wyglądu, musiały
tam już leżeć od dłuższego czasu. Po takiej porcji wrażeń zająłem się (i nie tylko ja zresztą) znacznie spokojniejszą czynnością, czyli opalaniem na pokładzie, gdyż stateczek właśnie rozpoczął drogę powrotną która trwała półtorej godziny, a cały rejs 5,5 godziny zamiast planowych 6. Ehh ci Turcy,... ty się cieszysz że udało ci się stargować trochę cenę, a tubylcy już tak zakombinują, że na swoje bez problemów wyjdą. Po powrocie z łajby udaliśmy się po nasze plecaki do hotelu, zaordynowaliśmy sobie po "gorącym kubku" Knorra, poszwędaliśmy się jeszcze trochę po niezwykle urokliwej starówce, która o zmroku wygląda jeszcze ładniej niż za dnia i udaliśmy się na ten sam placyk gdzie wylądowaliśmy dzień wcześniej. Tam miał pojawić się pojazd który miał nas zawieźć na otogar. Ponieważ jednak się nie pojawiał, więc za namową Gosi i Renaty udaliśmy się razem z Grzesiem obejrzeć jedyny w Turcji pomnik Ataturka na koniu. Pomnik był zaiste niezwykły, gdyż nasze pierwsze skojarzenie najlepiej oddaje to co zobaczyliśmy ... pomnik wyglądał zupełnie jak radziecki pomnik kołchoźnika i kołchoźnicy, po prostu piękny przykład sztuki socrealistycznej. Zaś pomniki Ataturka pełnią taką samą rolę, pojawiają się w takiej ilości i wyglądają zupełnie jak pomniki Lenina w byłym sowieckim imperium. Minibus który w końcu przyjechał, okazał się być własnościa firmy, zajmującej się przewozami z Antalyi do Konii, w której kupiliśmy bilety na przejazd nocnym autobusem właśnie na tej trasie. W efekcie za przejazd z centrum na dworzec nie zapłaciliśmy nic, a i firmie pewnie się to opłaciło, w końcu jakby na to nie patrzeć zajęliśmy 20% miejsc w autobusie. Wsiadając do autobusu prawie wszyscy założyli długie spodnie, gdyż w Konii miało być dużo chłodniej, niż na wybrzeżu które właśnie opuszczaliśmy - o wpół do dwunastej w nocy termometr twierdził że jest +23 stopnie, gdy zaś następnego dnia około 6 rano wygramoliliśmy się z autobusu, na zewnątrz było całe +8 stopni(!)
|