![]() |
|
|||||||||||
|
Dzień zaczał się dla nas wszystkich o tej samej porze (05:15) czyli świcie, kiedy to rozdarł się muezzin. Tu należy się małe wyjaśnienie, iż muezzin w Turcji ... ma postać elektroniczną. Po prostu na galeryjce minaretu gdzie muezzin powinien wychodzić 5 razy na dobę, aby wzywać wiernych na modlitwę, zainstalowane są duże głośniki, przez które o właściwych godzinach puszczane jest odpowiednio wzmocnione nawoływanie muezzina. Wrzask muezzina nie był dla nas specjalną nowością, wszak muezzini nawoływali do modlitwy codziennie o świcie. Tyle, że w innych miejscowościach krzyk muezzina trwał około minuty i powodował w nas co najwyżej przewrócenie się na drugi bok i kontynuwanie smacznej drzemki. To co zdażyło się jednak w Adyjamanie przeszło wszelkie wyobrażalne granice! Muezzin rozdarł się z siłą startującego odrzutowca (złośliwie ustawił głośnik na wprost naszych okien, czy co ?!) i co gorsza zawodził przez ... 20 minut, bo to była niedziela, która w Islamie przypada w piątek. Już macałem ręką niewstając z łóżka za czymś ciężkim, co mogłoby uciszyć tego paskuda, ale w końcu dał sobie spokój. Zdarzenie to spowodowało, że wstaliśmy rano we "wspaniałych" humorach, ale w ciągu dnia miały nas spotkać jeszcze znacznie "mocniejsze" niespodzianki.
Nasz bus pojawił się przed hotelem już o 7:35, zapakowaliśmy się do niego,
ale kierowca gdzieś zniknął na kwadrans.
Ruszyliśmy powoli stromymi serpentynami w dalszą drogę i po kilkudziesięciu
minutach jazdy zatrzymaliśmy się przed ... kasą.
Do Urfy docieramy po godzinie 20 i zaczynamy rozglądać się za hotelem. Niestety hotel na który mieliśmy namiar jest pełen, szukamy innego. W końcu zatrzymujemy się przed jednym, i tubylec(!) mówi, że pójdzie porozmawiać z właścicielem o cenach. Czuję że nas facet robi w balona, ale Piotrek specjalnie nie protestuje. Po chwili tubylec wraca z informacją, że właściciel chce 2 miliony od osoby za noc, co jest dla nas zdecydowanie za dużo. Tubylec twierdzi, że Urfa to nie jest turystyczne miasto i nic tańszego tu specjalnie nie znajdziemy jeśli właściciel wogóle zgodzi się nas przenocować - Urfa jest miastem zamieszkiwanym w większości przez konserwatywnych Arabów i dlatego posiada też specyficzny koloryt arabskiego miasta. Proponuje nam że nas zawiezie do Harranu (następnego celu naszej podróży), gdzie ma znajdować się camping, co dla mnie osobiście brzmi dość niewiarygodnie. Na szczęście Piotrek był już w Harran wcześniej, więc to co ja tylko podejrzewałem, dla niego było pewnikiem. Podejmujemy decyzję, iż musimy się za wszelką cenę pozbyt tego tubylca - decydujemy się, że zostajemy w tym hotelu za 2 miliony byle tylko się od niego uwolnić. Gdy przychodzimy do hotelu okazuje się, że właściciel tubylcowi mówił, że miejsce kosztuje 1,5 miliona, a nie 2! Dodatkowo Piotrkowi udaje się stargować do 1,2 miliona więc nie jest źle. Tyle, że hotel jest w standardzie arabskim, jest to zdecydowanie najgorszy hotel w jakim się do tej pory zatrzymaliśmy - do ścian można się przykleić, z toalety najlepiej nie korzystać, bo na podłodze znajduje się cienka warstwa cieczy i nie jest to woda, zapach też niezbyt przyjemny... Mając doświadczenia z podobnego hotelu w Canakkale (który był mimo wszystko dużo lepszy od tego), pozostaje nam tylko jedno - zrobić imprezę. W tym celu idziemy jeszcze na miasto na zakupy, przy okazji aby zorientować się trochę w topografii miasta. Szukamy jakiegoś normalnego sklepu, gdzie moglibyśmy zrobić zakupy, ale idzie nam to dość ciężko, wszak Urfa to miasto arabskie! I nagle tuż obok głównej ulicy miasta przy której mają swoje eleganckie siedziby banki znajdujemy ... supermarket, prawdziwy! I na dodatek otwarty... Ja stwierdzam, że pewnie jeszcze będzie można płacić plastikiem, na co Piotrek odpowiada, że jeśli tak będzie to padnie przed sklepem na chodnik. Podchodzimy bliżej, na drzwiach jest żółto-niebieska nalepka z napisem VISA, obok znana mozaika znaczków innych kart. Piotrek minę ma nietęga, ale ma szczęście, gdyż Grześ próbuje zapłacić kartą, ale obsługa ma jakieś problemy z terminalem i mu się nie udaje. Dzięki temu Piotrek nie musi się tarzać przed sklepem :) Za to my obkupujemy się solidnie. W drodze powrotnej namierzamy jeszcze firmę, która zajmuje się organizowaniem wycieczek do Harran, gdzie chcieliśmy pojechać następnego dnia oraz tuż obok ... biuro THY, które mimo późnej pory (było już sporo po 21) było otwarte! Ładujemy się momentalnie do środka i dowiadujemy się od panienki obsługującej komputer (bardzo dobrze zresztą mówiącej po angielsku, co w tym rejonie Turcji zakrawało niemal na cudowne zjawisko), że z Van do Istambułu latają aż 3 samoloty w ciągu dnia, a bilet kosztuje 22,3 mln lirów czyli około 80 dolców. No nie jest to mało, nawet trochę więcej niż się spodziewałem, ale do przyjęcia. Niestety nie możemy zarezerwować biletów, ani nawet sprawdzić czy są wolne miejsca, bo ... "komputer się zepsuł" - panienka radzi nam przyjść jutro rano. Wracamy zatem do hotelu i robimy kolację, która przeradza się w imprezę. Podczas imprezy obmyślamy dalsze działania i po krótkiej i niezbyt silnej perswazji udaje się większość grupy przekonać, że samolot jest najlepszym rozwiązaniem. Nie byliśmy tylko pewni co powiedzą Krzyś z Michałem, ale gdy usłyszeli, że w ten sposób ominie ich dwa razy z rzędu nocleg w autobusie (po jeździe z Antalyi do Konii nocnym autobusem mieli dosyć) nie mieli problemów z podjęciem oczekiwanej przez resztę grupy decyzji. Wyglądało więc, że wszelkie problemy zostały rozwiązane i jutro z rana zakupimy bilety na samolot - już po paru godzinach miałem się jednak przekonać jak bardzo byłem w błędzie.
|