Start

Dzień 12
14.10.1998, środa

Nastepny dzien
Poprzedni dzien
Mapa trampingu

Przed dziewiątą przed naszym hotelem pojawił się minibus, który umówiliśmy (od czego są arkadasze!) dzień wcześniej, a który miał nas za około 50 dolarów wozić po okolicy przez cały dzień.

Najpierw pojechaliśmy przez miejscowość Uczisar do Doliny Gołębiej skąd był wspaniały widok na twierdzę Uczisar oraz kapadockie grzybki. Jako dodatkowa "atrakcja" (choć zupełnie nieplanowana), w czasie gdy byliśmy w dolinie, w miasteczku leżącym u podnóża twierdzy wybuchł pożar, w efekcie kłęby dymu zasnuły spory kawałek nieba. Dalej pojechaliśmy bocznymi drogami w kierunku Derinkuju. Po drodze mieliśmy okazję obejrzeć (na szczęście tylko z zewnątrz) lokalne więzienie, przed bramą którego tłoczył się tłumek rodzin czekających na widzenie ze skazanymi. Z więzienia tego było bardzo trudno się wydostać bynajmniej nie z powodu wyrafinowanych systemów zabezpieczających, ale z powodu jego usytułowania - znajdowało się ono na suchym płaskowyżu środkowej Anatolii, (na którym oprócz kamieni można tylko spotkać gdzieniegdzie suche trawy) w odległości ponad 20 km od najbliższych siedzib ludzkich.

Derinkuju znajdujące się w południowej Kapadocji słynne jest dzięki podziemnemu miastu, które tu się znajduje. Geneza jego powstania jest podobna jak kościółków, które widzieliśmy dzień wcześniej - w takich miastach, wydrążonych w miekkim tufie, chronili się tubylcy przez najazdami obcych. Schronienie takie było bardzo skuteczne, gdyż w takim podziemnym mieście było wszystko co niezbędne do przeżycia wielomiesięcznego oblężenia - stajnie dla zwierząt, magazyny żywności, szkoły, szpitale, mieszkania, studnie i skomplikowany system wentylacyjny. O wielkości miasta niech świadczy fakt, że w mieście znajdowało się prawdopodobnie 20 poziomów, z których 8 jest udostępnionych (za opłatą 550 i 300 tysięcy lirów), sięgając prawie 80 metrów pod ziemią. Dla powiększenia bezpieczeństwa poszczególne części miasta były od siebie oddzielone za pomocą wielkich kamieni młyńskich którymi w razie niebezpieczeństwa 4 ludzi mogło zamknąć przejście. Dla odsunięcia takiego kamienia potrzebnych było aż dziesięciu ludzi! W przypadku przedłużania się oblężenia mieszkańcy mogli wyjść na powierzchnię korzystając z podziemnych korytarzy wiodących do innych miast tego typu rozsianych po okolicy - ich liczbę szacuje się na 36 - które miały od 9 do 45 (?) km długości. W Derinkuju spotkaliśmy też "stonkę" z Polski, która siedząc w Antalyi przyjechała tu na jeden dzień - przez to praktycznie nie widzieli w ogóle Kapadocji - co zgodnie oceniliśmy jako zupełnie bezsensowny pomysł.

My zaś udaliśmy się w dalszą drogę do Ihlary zahaczając po drodze o jezioro znajdujące się w kraterze wygasłego wulkanu, w którym to jeziorze nie odmówiliśmy sobie kąpieli, mimo iż woda była bardzo zimna - mogła mieć około 14-15 stopni. Nasz kierowca był bardzo zdziwiony naszą kąpielą - w końcu nie było (według niego) zbyt ciepło około +25-28 stopni, ale w końcu przyjezdni nie muszą być normalni, ważne że płacą i to w dolarach.

Po niecałej godzinie wybraliśmy się w dalszą drogę i po kilkunastu kilometrach jazdy po płaskowyżu o księżycowym krajobrazie dotarliśmy do Ihlary. Znajduje się tam słynny wąwóz, który wygląda zupełnie niesamowicie, w porównaniu z otaczającym go płaskowyżem, gdyż jest oazą wilgoci w suchych okolicach i wygląda jak kanion Kolorado w miniaturze, a jego dno przypomina krajobraz naszego Mazowsza.

Idąc przez wąwóz (bilety po 500 i 300 tysięcy), co trwało kilka godzin, mieliśmy okazję po raz kolejny natknąć się na wczesnochrześcijańskie kościółki oraz ... zgubić Gosię, która trochę została z tyłu, co stwierdziliśmy jednak dopiero przy wyjściu. Czekając na Gosię przy wyjściu próbowaliśmy dodzwonić się z komórek na inne wyjścia z doliny, ale niestety poziom sieci był na poziomie 0 kresek. Dopiero nasz kierowca, który przyjechał tam po nas wpadł na pomysł i zadzwonił z pobliskiej knajpy. Wrócił do nas z wiadomością, że Gosia się znalazła i czeka na nas przy innym wyjściu.

Pojechaliśmy więc po nią, a ponieważ mieliśmy z powodu szukania Gosi spóźnienie, ruszyliśmy żwawo w drogę powrotną do Goreme - z Ihlary mieliśmy do pokonania prawie 100 km odległości. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w lokalnej winiarni koło Uczisar gdzie zakupiliśmy bardzo dobre lokalne wina, które jeszcze tego samego wieczoru zostały wykorzystane. Niestety z braku czasu nie udało się nam dotrzeć do Avanos - miasta garncarzy. Tuż przed Goreme zajrzeliśmy (za 250000TL) jeszcze na twierdzę Uczisar, (którą rano widzieliśmy z Doliny Gołębiej) znajdującą się na wysokiej skale, skąd roztaczał się wspaniały widok na krajobraz całej Kapadocji.

Do Goreme wróciliśmy już po ciemku, gdzie po szybkich zakupach urządziliśmy sobie małą imprezę (fakt że trochę spóźnioną) z okazji przebycia połowy zaplanowanej trasy. Przy okazji obmyślaliśmy co dałoby się w dalszej części naszej podróży zmienić aby była ona jeszcze ciekawsza. Ja rzuciłem pomysł aby pojechać dalej na wschód, bo co to za tramping po Turcji bez wizyty w Kurdystanie! Pomysł mój spotkał się z dość ciepłym przyjęciem, zwłaszcza po odnalezieniu stosownych fragmentów w przewodnikach. Niestety został on dość szybko i brutalnie odrzucony przez Piotrka, który stwierdził że nie mamy dość czasu (mimo zarobionego jednego dnia), aby tak bardzo zmodyfikować naszą trasę. Jako pociechę stwierdził, że co najwyżej możemy się zastanowić nad dojechaniem do Dyarbakir - nieoficjalnej stolicy Kurdystanu - słynącej również jako światowa stolica arbuzów, gdyż stamtąd będzie nam łatwiej znaleźć autobus do Ankary. Brzmiało to nienajgorzej, ale pozostawał w nas niedosyt, zwłaszcza gdy dowiedzieliśmy się od Piotrka, że poprzednia grupa dotarła dużo bardziej na wschód - aż do Tatvan nad zachodnim brzegiem jeziorem Van, korzystając z tego, że mieli źle zarezerwowane bilety powrotne na samolot i zamiast 20 dni, mieli 22 dni do wykorzystania w Turcji. Ponieważ byłem zdeterminowany aby dotrzeć do Kurdystanu, a czasu było na to zdecydowanie za mało, wiec ... wymyśliłem skąd wziąć 2 dni czasu. Otóż jak się okazało, jako jedyny przeczytałem dokładnie fragment przewodnika dotyczący środków transportu w Turcji, co w tym momencie bardzo mi się przydało - zaproponowałem mianowicie powrót do Istambułu ... samolotem z ... Van, miasta na wschodnim brzegu jeziora o tej samej nazwie. W pierwszej chwili pomysł wydał się wspaniały (przejechalibyśmy praktycznie przez cały Kurdystan!), ale zupełnie nierealny ze względów finansowych, jednak po dokładniejszym przeanalizowaniu i porównaniu z kosztem przejazdu autobusem okazało się, że nie musi to być takie głupie rozwiązanie, oczywiście jeśli bilet na samolot nie będzie zbyt drogi. Aby jednak pomysł pogrzebać, Piotrek stwierdził - "No dobrze, ale gdzie my kupimy bilety ? Bo o kupowaniu biletów dopiero w Van nie ma mowy". Byłem jednak na to przygotowany - ponieważ mieliśmy być w Urfie, a na mapie było zaznaczone iż Urfa posiada lotnisko, więc dość naturalnym było, że musi mieć też przedstawicielstwo THY - tureckich linii lotniczych obsługujących połączenia krajowe. Szybki skok do plecaka po przewodnik utwierdził mnie w tym przekonaniu - podałem Piotrkowi adres i telefon biura THY w Urfie. Tym sposobem Piotrek nie mógł dłużej opierać się, aby przynajmniej sprawdzić w Urfie ile mogłaby taka podróż nas kosztować. Ostatecznie zdecydowaliśmy tylko tyle, że wszystko okaże się w Urfie, gdy zobaczymy jak będziemy wyglądać z czasem, połączeniami autobusowymi do Ankary i Dyarbakir, no i ceną ewentualnego przelotu.

Wieczorem, po imprezie Piotrek postanowił, że spróbuje zapłacić tubylcowi za hotel, bo rano nie będzie za bardzo czasu na to. Ponieważ jednak był lekko wstawiony więc wziął mnie (choć byłem w stanie podobnym), ze sobą do pomocy. Po chwili poszukiwań udało nam się znaleźć właściciela, jednak jego stan był taki, że my przy nim wyglądaliśmy na abstynentów. Na propozycję Piotrka aby wziął pieniądze za noclegi naszej grupy, rozważnie stwierdził, że jest na to zbyt pijany i żeby przyjść jutro. Wtedy Piotrek położył mu na stole 25 milionów lirów (zgodnie z tabliczką mnożenia, po czterech winach, wyszlo nam, że 3 noclegi 9 osób dają w sumie 25 milionow), a Turek ... wziął nie prostestując specjalnie, po czym zapakował się do samochodu (miał co prawda problem żeby trafić w drzwi) i gdzieś pojechał. Niestety na drugi dzień rano, jak wytrzeźwiał wyszło mu, że brakuje mu 2 milionów o które się skwapliwie upomniał.

 

Start
Poprzedni dzien
Nastepny dzien
Mapa trampingu
[1|2|3|4|5|6|7|8|9|10|11|12|13|14|15|16|17|18|19|20]