|
Z samego rana (tj. kilka minut przed ósmą, wcześniej i tak nic nie działa)
udajemy się na otogar, wszak mamy wciąż poł dnia opóźnienia w stosunku
do założonego planu i łapiemy autobus do Izmiru, gdyż nie ma bezpośredniego
połączenia z Bergamy do Selczuku. Jednak nie okazuje się to wielkim problemem
gdyż po przybyciu do Izmiru, jeszcze nie zdążyliśmy dobrze wysiąść z autobusu,
gdy już dopadł nas naganiacz i zaprowadził do "jedynie słusznego" autobusu.
Okazało się, że autobus stał ok. 15 metrów dalej i ... był gotowy do drogi,
więc po załadowaniu się przez nas od razu ruszył, w efekcie w Izmirze
nie byliśmy nawet kwadransa. Za to już koło południa byliśmy w Selczuku.
Od razu znalazł też się hotelowy naganiacz który zaproponował nam nocleg.
Niestety właściciel hotelu chciał za dużo więc ... zostawiliśmy tylko
u niego plecaki i wynajeliśmy jego samochód który zawiózł nas (na dwa
razy, bo pojazd był osobowy) za niewielkie pieniądze do lokalnych atrakcji
Merymany i Efezu.
Merymana, która znajduje się na wzgórzu, uważana jest za miejsce gdzie
mieszkała Matka Boska ze Św. Janem i gdzie nastąpiło wniebowstąpienie
NMP, co nie przeszkadza zupełnie temu, że drugie takie miejsce znajduje
się na górze Oliwnej w Jerozolimie. Widać
było tylko, że pomimo iż miejsce jest "turystyczne" (500000TL), to tubylcy specjalnie
o nie nie dbają, co jest zrozumiałe o tyle, że choć Jezus w Islamie uważany
jest za jednego z proroków Mahometa, to kobieta, w tym również Maryja
uważana jest za istotę nieczystą, a jako taka nie może być czczona. Można
tam za to znaleźć Jej figurę, co jest o tyle niezwykłe, że Turcja jest
krajem w którym ponad 98% mieszkańców to muzułmanie.
W drodze powrotnej z Merymany, rozpościera się wspaniały widok na kolejną
atrakcję - ruiny starożytnego Efezu. Niestety (dla nas) tubylcy zdają
sobie sprawę jaka to atrakcja i za wstęp łupią skórę niemiłosiernie (milion
lirów za sztukę, i nawet legitymacja nie pomaga - orientują się, że jest
nieważna, gdyby się udało wszedłbym za sześćset tysięcy), podobnie lub nawet więcej niż cena w niejednym hotelu, w którym
spaliśmy. Jakby
tego było mało Piotrek nie może nam poopowiadać o Efezie, bo ... od tego
są miejscowi przewodnicy, żeby im za oprowadzanie zapłacić extra (coś
koło 15$) - straszą nas policją, więc wyciągamy 9 przewodników Pascala
i awanturującemu się Turkowi zamykamy w ten sposób usta.
Obszar  ruin
jest ogromny, a na dodatek dobrze zachowany, łącznie ze słynnym teatrem
na 20000 osób - wrażenie niesamowite (zwłaszcza jeśli ktoś nie był jeszcze
w takim teatrze).
Z Efezu do Selczuku (ok. 3-4 km) wracamy pieszo, zachaczając po drodze
o świątynię Artemidy,
jeden z siedmiu cudów świata starożytnego, z którego do naszych czasów
dotrwała ... jedna kolumna, totalne rozczarowanie. Tuż obok jest też bazylika
św. Jana (a dokładnie to jej ruiny) gdzie znajdować się ma grób św. Jana. Za wstęp życzą sobie odpowiednio 400 i 250 tysięcy lirów.
Z bazyliki jest już tylko pare
kroków do Selczuku, wracamy więc do naszych plecaków, orientując się po
drodze w cenach innych hoteli. Proponują nam m.in. spanie na dachu za
śmieszne pieniądze co nie jest głupim pomysłem w tej okolicy - w dzień
temperatura sporo przekracza +30 stopni, a nawet nad ranem, gdy jest najzimniej,
nie spada poniżej ok. +20 stopni. Okazuje się że "nasz" hotelarz też może
nam zaoferować "dachowanie", a widząc że zbieramy się do wyjścia (znany
manewr taktyczny), podaje nawet rozsądną cenę za spanie na dachu z dostępem
do łazienki - 500000TL od sztuki. Zatem zostajemy u niego i idziemy "w miasto" aby się najeść.
Renata, Grześ i ja decydujemy się (po przejrzeniu całego menu wystawionego
na talerzach i obowiązkowym targowaniu) na Iskender kebab w jednej z knajpek
w centrum. Jak się potem okazało był to najlepszy kebab jaki udalo mi
się zjeść w całej Turcji i na dodatek w zupełnie przyzwoitej cenie - 600
tysiecy.
Po kolacji postanowiliśmy poszukać dworca kolejowego i zasiegnąć języka,
gdyż Piotrek wspominał że następnego dnia rano mamy jechać pociągiem z
Selczuku do Denizli. Po ok kwadransie szukania docieramy w końcu na dworzec
gdzie zainteresował się nami starszy jegomość, dobrze
mówiący po angielsku(!), który okazał się kimś w rodzaju zawiadowcy stacji.
Poopowiadał nam trochę o tureckich kolejach - Turcja jest chyba jednym
z niewielu państw, jeśli nie jedynym, gdzie obowiązują 2 szerokości torów
- "europejskie" (ok. 1,4m) i "szerokie" (ok. 2m); jak również o pociągu
który nas interesował. Okazało się że pociąg jedzie ok. 5 godzin i po
drodze czeka nas jeszcze przesiadka na stacji węzłowej Gonciali, która
jest tak duża, że tylko na kolejowej mapie Turcji
wiszącej na ścianie można było ją znaleść. Oczywiście w międzyczasie młody
Turek (ciekawe że zawsze się tym zajmowali młodzi chłopcy) przyniósł nam
herbatę, a po chwili pojawił się też nasz Piotrek aby zakupić bilety.
I tu kolejna rewelacja - bilet z Selczuku do Denizli kosztował nas po
300 tysięcy, a ja jako student dostałem dodatkową zniżkę (na nieważną
legitymację oczywiście!) więc zapłaciłem 250 tysiecy, czyli mniej niż
dolara.
Po zakupieniu biletów wrócilismy do hotelu, o przepraszam ... na dach
i rozłożyliśmy się na nim - było nawet wygodnie, a przede wszystkim ciepło
i mielismy ładny widok na miasto. Jedyną przykrością był jak zwykle muezzin,
a nawet paru, którzy się wydarli o świcie, trochę po 5 rano, ale z czasem
się można przyzwyczaić i do nich. Z tym przyzwyczajaniem się do ignorowania
pobudki serwowanej przez muezzina o wschodzie słońca, okazało się że nie
zawsze się da, ale o tym mielismy się przekonać trochę bardziej na wschodzie
Turcji, nie uprzedzajmy zatem faktów.
|