W hotelu pierwsze co robimy to dokładnie myjemy się po tygodniowym pobycie w górach. Woda w kranie jest wyłącznie zimna, ale nam to nie przeszkadza. W końcu w górskich strumieniach też nie była ciepła. Spotyka nas też miła niespodzianka - napotykamy tutaj dwie dziewczyny z Polski. Gosia i Magda przyjechały do Kirgizji na tzw. wyjazdowy, letni uniwersytet na kierunku studiów wschodnich i siedzą tu już od miesiąca. Za kilka dni mają wracać do domu. Bardzo im zazdrościmy bo podróż powrotna odbędą samolotem. My po uzyskaniu informacji ile kosztuje bilet lotniczy do Moskwy rezygnujemy z tego środka lokomocji. Niestety nie stać nas mimo, że cena nie jest wcale wysoka (ok. 170$).
Razem z dziewczynami postanawiamy udać się wokół jeziora Issyk-Kuł do stolicy kraju - Biszkeku. Dziewczyny mają stamtąd samolot, a my pociąg. Ponieważ zatrzymujemy się w Karakoł kolejny dzień udajemy się na położony na obrzeżach miasta bazar. Nie jest zbyt imponujący ale kupujemy owoce, świeże warzywa i pamiątkowe czarki do picia herbaty. Jeszcze tego samego dnia wieczorem odbywa się w hotelu impreza zapoznawcza z poznanymi rodaczkami. Miło spotkac kogoś z Polski w tak odległym kraju. Na dodatek dziewczyny.
Następnego ranka z cięzkimi głowami pakujemy plecaki, pozostawiamy niepotrzebne już resztki jedzenia (szczególnie zupki w proszku) i idziemy na dworzec autobusowy w Karakoł aby stamtąd udać się jak zaplanowaliśmy poprzedniego dnia do miejscowości Czołpon-Ata. Dworzec znajduje się poza miastem i być może odjeżdżają z niego jakieś państwowe autobusy, ale i tak większość mieszkańców jeździ prywatnymi busami. Tak też my zrobiliśmy. Po wytargowaniu ceny, mimo protestów kierowcy nauczeni wcześniejszym doświadczeniem płacimy najpierw połowę całej kwoty za przejazd i ruszamy w drogę. Mamy trochę obaw co do plecaków upchanych w bagażniku, który wygląda jakby zaraz miał się otworzyć ale na szczęście nic złego się nie dzieje. Co jakiś czas kierowca musi jedynie ztrzymać się i dokręcić śruby mocujące klapę bagażnika.
W końcu po kilku godzinach jazdy docieramy do Czołpon-Aty. Od razu oblegają nas ludzie, którzy chcą zaoferować nam nocleg. Kilku z nas idzie sprawdzić kwaterę tuż koło miejsca naszego zatrzymania, w centrum miasteczka, przy głównej drodze. Wydaje się być tania i jak na nasze warunku odpowiednia. Z resztą czego tu można wymagać. Dostajemy trzy niebieskie domki w ogrodzie o wysokości nieco ponad 2m, gdzie w szparach w ścianach widać niebo. Wyposażenie stanowią metalowe łóżka, w których po położeniu się człowiek zapada się jak w hamaku; pościel i stolik. To wszystko. Drzwi nie zamykają się na klucz. Wieczorem na naszą wyraźna prośbę gospodarz zapala nam światło (gołe żarówki) w domkach. Ciekawie rozwiązana jest kwestia higieny - prysznic stanowi beczka z wodą z dołączonym do niej sitkiem w prowizorycznej "kabinie" na dworze.
W Czołpon-Acie korzystamy oczywiście z dostępu do jeziora i idziemy się wykąpać. Woda jest ciepła, niesamowicie przejrzysta i słona. Kąpiel w jeziorze Issyk-Kuł jest niezwykłym przeżyciem jako że ze wszystkich stron ma się widok na niedalekie, otaczające góry masywu Tien-Szan. Dodatkową atrakcją miejscowości jest specyficzne muzeum, w którym znajduje się ponad 300 rozrzuconych po polu głazów z rysunkami wykonanymi przez plemię Scytów ok. V-I w. p.n.e. Muzeum ma charakter dosłownie otwarty ponieważ praktycznie nie jest ogrodzone i w żaden sposób zabezpieczone. Rysunki przedstawiają ludzi i zwierzęta i czasem naprawde trudno je znaleć dlatego, że nie ma tam żadnej ścieżki, a pole jest dosłownie pokryte kamieniami, z których tylko niektóre posiadają naniesione rysunki. Zastanawiamy się dlaczego coś takiego znalazło się akurat tutaj. Niestety nie pomoże nam żadna informacja "turystyczna" bo nic takiego tutaj nie ma.
Naszym kolejnym celem jest Biszkek - stolica Kirgizji. Dojeżdżamy tam busem za 160 somów od osoby. Droga ciągnie się niemiłosiernie. W busie jest duszno, gorąco i ciasno. Po kilku godzinach jazdy docieramy wreszcie do upragnionego celu. Prosimy jeszcze naszego kierowcę aby zawiózł nas bezpośrednio pod hotel, który wcześniej obraliśmy. Jak się okazuje na miejscu za bardzo nie ma wolnych miejsc. Inne hotele są albo jeszcze gorsze albo znacznie droższe. Ostatecznie udaje nam się wytargować "apartament" (jak go nazwano) 3-osobowy, w którym zamieszka 7 osób (bez dodatkowych opłat). Apartament to dwa pokoje z łazienką, lodówką i telewizorem. Dziewczyny zajmują jeden pokój z dwoma łóżkami a my rozkładamy się na karimatach w drugim pokoju. Jeden z nas ma szczęście - śpi na trzecim łóżku. Nie zaskoczył nas tynk odpadający z większości ścian ale zdziwił rząd mrówek spacerujących w poprzek dywanu w naszym pokoju oraz karaluchy biegające po łazience. Ale chociaż ciepła woda była. W końcu klasa "lux"!
W Biszkeku spędzamy trzy dni. W tym czasie poznajemy stolicę. W centralnym punkcie miasta, w budynku przypominającym sześcian znajduje się Muzeum Narodowe. Na przeciw niego stoi pomnik Lenina, którego kult jest ciągle żywy. Nieopodal muzeum znajduje się duży gmach parlamentu. Na placu koło pomnika znajduje się też duża fontanna i budowla przypominająca meczet. W pierwszym dniu pobytu postanawiamy zwiedzić muzeum. Jedno piętro poświęcone jest historii Kirgizji i wykopaliskom archeologicznym zaś drugie zaskakuje nas swoim rozmachem. Poświęcone jest w całości tow. Leninowi. Mnóstwo popiersi, dzieł Lenina, uchwał, kopii listów i notatek. Jesteśmy pod wrażeniem. W jednej ze sal spotyka nas niespodzianka. W gablotach wystawione są prezenty jakie otrzymał prezydent Kirgizji podczas wizyt zagranicznych w różnych krajach świata. Znajdują się tu 3 egz. Konstytucji RP na czerpanym papierze. Zastanawiamy się kiedy odbyła się ta wizyta. Swoje kroki kierujemy również do pobliskiego muzeum zoologicznego, które jednak okazuje się być żałosnym przykładem tego co zwykliśmy określać tym mianem. Współczuję zwierzętom tam przebywającym (bo były również żywe eksponaty) i nie polecam zwiedzania.
Nie można będąc w Kirgizji nie udać się na bazar - co i my skwapliwie czynimy. Bazar jest ogromny. Podzielony jest na działy ale i tak trudno nam się odnaleźć. Bogactwo kolorów i zapachów odurza i zachwyca. Szczególne wrażenie robi na nas fragment bazaru z przyprawami, owocami, makaronami, itp. Słowa nie potrafią oddać w pełni tego co widzą nasze oczy. Kręcimy się pomiędzy workami z kilkunastoma odcieniami czerwieni papryki, z odcieniami bieli makaronu i złotych słojów pełnych miodu. Fotografujemy, próbujemy i kupujemy.
Aby posmakować "lokalnej" kultury postanawiamy iść do kina. Grają film klasy B albo niżej "Stalowaja sprawiedliwost". Amerykański. W kinie oprócz nas jest jeszcze kilka osób. Co ciekawe - w sali można palić. W połowie filmu nastepuje zmiana szpuli z taśmą filmową co trwa ok. 5 min., w czasie których czasie zapala się światło. Bilet kosztował 10 somów.
Zawczasu idziemy kupić bilety na pociąg powrotny do Moskwy. Ciekawa rzecz - za uzyskanie informacji w okienku trzeba zapłacić. Płacimy i dowiadujemy się, że najbliższy pociąg bezpośrednio do stolicy Rosji odjeżdża w poniedziałek 17 lipca. Całkiem dobrze się składa bo tego samego dnia wcześnie rano dziewczyny odlatują do Polski. Po wymianie dolarów na somy zostajemy ze stosem banknotów w rękach. Kupujemy więc bilety plackartne i teraz pozostaje tylko czekać. Ostatnią z atrakcji jaką próbujemy jest dyskoteka. Co ciekawe mieści się ona na tyłach wspomnianego muzeum narodowego, pod gołym niebem. Wstęp nie kosztuje wiele. Gorzej kiedy w pewnym momencie okazuje się, że "powinniśmy" zapłacić 200$ za możliwość zabawy. Wywiązuje się utarczka słowna i sytuacja jest napięta. Jeden z nas zostaje nawet uznany za Czeczeńca z racji rudego koloru włosów! Na szczęście wszystko kończy się polubownie. A tak poza tym to sama dyskoteka nie różni się pod względem muzyki od tych u nas.
W niedzielę wieczorem żegnamy się z Gosią i Magdą, które udają się na lotnisko. Szczęściary - za dwa dni bedą w domu. My zaś pakujemy swoje rzeczy i późnym wieczorem kładziemy do snu tej ostatniej nocy w Kirgizji.
Jest poniedziałek 17 lipca godz. 08:52 czasu moskiewskiego kiedy wsiadamy do pociągu do Moskwy.