Po kilku dniach spędzonych na zwiedzaniu Pietropawłowska wyruszamy 20 września z naszymi dwoma towaryszami w kierunku naszego nowego celu - wulkanu Mutnowski. Jest on interesujący z tego względu, że można zajrzeć do wnętrza jego krateru, gdzie wciąż trwa działalność wulkaniczna. Dojazd z Pietropawłowska trwa ok. 2.5 godz. Po drodze mijamy punkt kontrolny, na którym sprawdzana jest przepustka na wjazd samochodem, a to z uwagi na trwającą na zboczu Mutnowskiego budowę elektrowni geotermalnej. Obrazek, który wyłania się się naszym oczom zza jednego z ostatnich zakrętów jest porażający. Gigantyczny plac budowy z dźwigami, koparkami, słupami energetycznymi ciągnącymi się po horyzont, błotem, żelastwem wszelkiej maści, barakami dla robotników i... nowoczesnym hotelem dla zagranicznych pracowników.
Namiot rozbijamy w małej dolinie, obok strumienia tuz za placem budowy. Przynajmniej nie widać tego wszystkiego. Za to otacza nas piękna purpura i zieleń traw, szumi strumień i co nieuniknione śmierdzi siarkowodór. Jakieś 50m wyżej spływa ze zbocza strumień geotermalny z ciepłą wodą. Utworzone przez pracujących tu ludzi niewielkie zagłębienie w ziemi, obudowane kamieniami pozwala 2 osobom zanurzyć się w tej naturalnej balii i doznać niesamowitego wrażenia kąpieli w strumieniu podczas gdy dookoła ziąb przenika kości. Leżymy we wodzie, fotografujemy się i rozmawiamy pod niebem migoczącym milionami gwiazd.
Dzień później wyruszamy na spotkanie ze szczytem wulkanu. Idąc w górę mijamy "Mini Dolinę Gejzerów". Drodze w kierunku krateru towarzyszy odór i świst wydobywającego się siarkowodoru, z pozostawionych gdzie niegdzie otwartych zaworów po starych odwiertach. Niestety o ile dotychczas pogoda dopisywała to teraz leje deszcz, a po wzniesieniu się do granicy śniegu zacina grad na przemian z mokrym śniegiem. Do butów lepi się gliniaste podłoże powiększając ciężar każdego z nich o kilka kilogramów. Wszystkiemu towarzyszy huraganowy wiatr, który po wyjściu na przełęcz (ok. 2000 m. n.p.m.) nie pozwala stabilnie ustać na nogach. Na dodatek chmury wiszą tak nisko, że widoczność ogranicza się do kilkunastu metrów nie dając nam szans na zorientowanie się w naszym położeniu. O ile dotychczas szliśmy po wyraźnie zaznaczonej drodze to teraz, pozbawieni widoczności jesteśmy bez szans na odnalezienie drogi do wnętrza krateru. Dodatkowo wiejący nieprzerwanie wiatr przypomina nam niebezpieczną sytuację na lodowcu pod Kluczewską Sopką. Po raz kolejny zawracamy. Nie możemy przeczekać złej pogody bo nie mamy już czasu.
Tyle co zeszliśmy i rozłożyliśmy namiot zaczyna ponownie padać deszcz. Ostatnia szansa na kontakt z gorącym sercem Kamczatki rozpływa się w deszczu. Na dodatek podczas gotowania woda zalewa nam maszynkę czyniąc ją, mimo naszych usilnych prób, bezużyteczną do końca wyjazdu. Jemy suche musli z czekoladą. Pada całą noc...
 

Wyprawa była możliwa dzięki wsparciu ze strony naszego sponsora:
Nasz sponsor - MountWave
 
copyright  
URAL
KAUKAZ
TIEN-SZAN
E-mail