9 września - niedziela. Dość poźno wyruszamy na trasę, bo dużo czasu spędzamy na rozpytywaniu o właściwą drogę z Kluczi na Kluczewską Sopkę. Jedyna mapa jaką mamy, w skali zbyt ogólnej aby rozróżnić niezbędne szczegóły terenu, niewiele nam pomaga. Z Kluczi wychodzimy w kierunku przejścia pomiędzy dwiema strefami wojskowymi, drogą na
Górę Domasznają. Na rozdrożu, podczas zadumy nad wyborem dalszej drogi spotyka nas
Andriej.
Andriej jest dziwną osobą - poszukiwaszem leczniczego "złotego korzenia", byłym wojskowym, programistą. Pokazuje nam dalszą drogę. Po drodze mijamy opuszczoną bazę wojskową, do obserwacji lotów pocisków.
Obóz robijamy tuż po rozstaniu z naszym tajemniczym przewodnikiem. Wieje b. silny wiatr, który prawie "kładzie" nasz namiot. Jeszcze tylko makaronowa pulpa na kolację i zasypiamy przy wtórze łopoczącego namiotu.
Kolejny dzień to droga przez księżycowy krajobraz wulkanicznych skał i czarny pył. Nigdzie nie ma wody. Jedyne jej żródło to napotkana w czasie drogi łata lodowa na ocienionym zboczu wzgórza. Próbujemy kierowac się na Jez. Dierżawina, ale nie możemy go znależć i wchodzimy na lodowiec. Na ok. 1500m zaczyna padać śnieg. Droga przez lodowiec to ciągłe, męczące pokonywanie bruzd i żlebów. Po trzech dniach od wyjścia z Kluczi docieramy zmęczeni do przełęczy pod wulkanem Sriednij.
Jest już szaro kiedy rozbijamy na odkrytym polu lodowym namiot. Dookoła pusta, odkryta lodowa przestrzeń. Nie ma jak umocować namiotu bo lodowiec nie pozwala na wbicie szpilek. Znosimy wiec kilka kamieni i nimi mocujemy odciągi. Wybór miejsca okazuje się fatalny w skutkach. Huraganowy wiatr nie daje zmrużyć oka i usiedzieć spokojnie w namiocie. Do środka sypie śniegiem, maszty gną się jak z gumy, a my musimy trzymamć cała konstrukcję. Kiedy w południe następnego dnia wiatr zrywa nam namiot schodzimy w dół w niewielkie zagłebienie terenu. Znosimy kamienie i obkładamy nimi namiot. Z uwagi na panujące warunki dochodzimy do wniosku, że nie damy rady wejść na Kluczewską Sopkę z tej strony - nie ma jak utrzymać namiotu. Ponadto wichura męczy nas psychicznie. Postanawiamy wejśc na wznoszący się nad nami wulkan
Sriednij 2978m. Dopołudnia 13 września bierzemy raki i aparat i na lekko wchodzimy na szczyt. Panorama zapiera dech w piersiach. Jednocześnie widzimy też ile ewentualnej drogi przed nami w kierunku szczytu Kluczewskiej. To upenia nas, że lepiej będzie jak zawrócimy.
Jest czwartkowe popoludnie tego samego dnia, kiedy zwijamy namiot i schodzimy w dół lodowca. Czujemy niedosyt - nie tego oczekiwaliśmy i nie taki był nasz cel...