|
 |
Po szybkim zejściu z lodowca zmęczeni wracamy do Kluczi. Jesteśmy tak zmęczeni, że ostatnie kilkaset metrów dzielące nas od gostinicy pokonujemy stopem. Tam spotyka nas miła niespodzianka - kobieta, która prowadzi gostinicę poznaje nas i nalewa po talerzu pysznego kapuśniaku.
Zanim na dobre się rozgościmy robimy w sklepie zakupy: sok, piwo, gin&tonic. To na dzisiejszy wieczór. Aby zmyc z siebie brud narosły podczas pobytu na lodowcu, bierzemy "kąpiel" korzystając z czajnika i menażki. Poźniej sączymy zakupiony alkohol i zmęczeni zasypiamy w skrzypiących łóżkach.
Jest sobota, 15 września. Ten dzień poświęcamy na zwiedzanie Kluczi. Tak naprawdę to nie ma tego wiele. Większość chałup stojących przy wyboistych, nieutwardzonych ulicach (tylko główna ulica przez środek wioski jest wybetonowana) to rozpadające się drewniane rudery. Znajdujemy też kilka niedokończonych budów i budowli nieznanego przeznaczenia. Wszędzie widać rudawe koty o długiej sierści. W centrum wioski znajduje się plac z pomnikiem Lenina. Ten sam plac pełni jednocześnie funkcję przystanku autobusowego (odjazdy 2x dziennie). Niedaleko znajduje się targ, na którym nie znajdujemy bynajmniej warzyw i owoców, a ludzi handlujących ubraniami i butami. Bardzo nas to rozczarowało bo mieliśmy straszną ochotę na świeże warzywa. W Kluczi jest też biblioteka (w której w weekendy odbywa się dyskoteka), sąd, prokuratura, szpital, szkoła, stacja benzynowa i mnóstwo sklepów. To jest coś zadziwiającego. Po ilości sklepów można by sądzić, ze sklepem dysponuje co trzeci mieszkaniec miasta, a co jest najciekawsze to większość z nich jest czynna całą dobę! W jednym ze sklepów znajdujemy nawet telewizor i wideo.
Jest też port rzeczny na rz. Kamczatce. Strasznie zaniedbany i rozsypujący się. Z tego co udaje nam się zauważyć to w większości odbywa się tam przeładunek drewna. Wzdłuż brzegu rzeki rozłożyły się szopy na łodzie rybackie, a dookoła unosi się fetor zgniłych ryb i pływa mnóstwo śmieci. Wałęsamy się po wiosce cały dzień, ale ani razu (wbrew zapowiedziom) nie znajduje się nikt kto wykazałby nami jakiekolwiek zainteresowanie, szczególnie w kontekście posiadania rzekomej przepustki.
Co jakiś czas spoglądamy na górujący nad Kluczi wierzchołek Kluczewskiej Sopki i otaczające go szczyty. Wygląda majestatycznie i lśni w promieniach słońca, przysłaniany raz po raz białymi plamami chmur. Powracają myśli o chwilach spędzonych tam w górze, w namiocie i żal, że za niezdobytym szczytem.
Kiedy wracamy, zjawia się znajoma już nam kobieta z gostinicy i przynosi nam kotlety rybne i pomidory. Nowy mamy pyszny obiad. W TV (mamy w pokoju telewizor, na którym jak zgasimy światło daje się coś zauważyć) mówią coś o katastrofie w Nowym Jorku. Jakiś samolot uderza w budynek. Nie rozumiemy o co chodzi...
|
 |
  |