Żelazny karzeł imieniem Wasyl zapragnął zmienić nazwisko. Pewnym
utrudnieniem w realizacji tego zamierzenia wydawał się być fakt,
iż żelazny karzeł w zasadzie nie miał nazwiska.
W zasadzie?
Tak, w zasadzie, bo przecież każdy przychodząc na świat posiada
jakieś tam nazwisko, ale czasami bywa tak, że nazwiska tego nie zna.
Okoliczność tego rodzaju zaistniała właśnie w przypadku żelaznego karła,
który był wychowankiem leśnego domu dziecka imienia Kutuzowa.
Skoro był wychowankiem leśnego domu dziecka, to chyba więcej, niż pewne,
że jego nazwisko musiał znać kierownik tegoż ośrodka.
Otóż właśnie, że nie. A to dlatego, że żelazny karzeł był podrzutkiem,
którego wspomniany już kierownik znalazł pewnego pięknego ranka,
a konkretnie następnego dnia wieczorem, owiniętego w Komsomolską Prawdę
i leżącego tuż pod drzwiami. Zresztą gdyby nie te drzwi, to w ogóle
by go nie zauważył. A tak, kiedy wychodząc uderzył go z impetem
prawym skrzydłem (kierownik był bocianem), malec wytoczył się
z rozwiniętej pod wpływem uderzenia gazety.
Podejrzewam, że kierownik i bez tego by go odnalazł, bo przecież
musiał się schylić, żeby podnieść gazetę.
Na to właśnie, jak mniemam, liczył sprawca tej, bądź co bądź, ohydnej
zbrodni. Ale jednej małej rzeczy nie wziął pod uwagę.
Jakiej, mianowicie?
A takiej to, że kierownik czytywał tylko Svenską Dagbladet ze względu
na krój czcionki.
No tak, ale powracając do nazwiska
Jeżeli karzeł go nie znał, to na
jakiej właściwie podstawie zapragnął je zmienić?
Bo gdzieś tam, w najgłębszych pokładach podświadomości przeczuwał,
iż jest ono paskudne. I jak się później okazało, nie omylił
się w tym względzie. No, ale po kolei.
Właśnie.
A więc kiedy zdesperowany Wasyl nie wiedział już zupełnie,
co ma czynić, przyszło mu do głowy, aby zawezwać listownie dwójkę
swoich nieodłącznych przyjaciół: Wiewiórkę Łysą Skórkę i Krzywego Wilka.
Niestety, w silnym podenerwowaniu oba listy zaadresował do Wiewiórki
i stąd też, a może też i po części dlatego, że rozerwał go niewypał,
Krzywy Wilk nie przybył. Natomiast Wiewiórka Łysa Skórka oświadczyła mu:
Znam kogoś, kto powinien ci pomóc. Jest jednym z najstarszych mieszkańców
naszego lasu i może wiedzieć, kim był twój ojciec. Krótko mówiąc udaj się
do Kuny.
Pokrzepiony jej słowami udał się więc karzeł rączo do Kuny. Kiedy zapukał,
drzwi otworzył mu Borsuk i powiedział:
Dzień dobry, Kuna jestem. Czym mogę służyć?
Kiedy karzeł wtajemniczył go już w całą historię, Kuna po głębszym
zastanowieniu zadeklarował, że może mu ewentualnie zaproponować nalewkę
na kasztanach. Wasyl chętnie na to przystał i kiedy tak raczyli się nią
z nieskrywaną lubością, Kuna przypomniał sobie nagle Susła Gawrysiaka,
który podobno widział niejedno. Mógł więc widzieć i ojca Wasyla.
Udał się tedy Wasyl do Susła Gawrysiaka i wyłuszczył mu tę samą historię,
którą wcześniej wyłuszczył był Kunie, a którą jeszcze wcześniej,
jak pamiętasz, wyłuszczyliśmy my. Suseł zamyślił się głęboko i zasnął.
Kiedy się przebudził, szarzało już mocno, a na jego wezgłowiu chrapał
żelazny karzeł.
Najpierw się pyta, a potem zasypia obruszył się Suseł i zasnął.
Kiedy się przebudzili, świtało. Suseł popatrzył przeciągle na karła
i rzekł:
Czułem, że prędzej, czy później to musi wyjść na jaw, ale może to
i lepiej. Tak, czy siak, prawda jest taka
dodał i zasnął.
Karzeł przez chwilę wsłuchiwał się w jego równy, miarowy oddech,
po czym uderzył go kontrolnie z całej siły fajerką w czoło.
Suseł przewrócił się na drugi bok i wymamrotał przez sen:
Twoim ojcem był
Resztę zagłuszyło chrapanie. Po kolejnym uderzeniu Suseł już
nie zmienił boku, a po następnych przestał nawet i chrapać.
Karzeł opuścił jego norę mocno przygnębiony.
A więc została mu już tylko jedna szansa. I to taka, przed którą
bronił się od samego początku. Była nią wywołująca obłędną trwogę
i znienawidzona przez wszystkich mieszkańców lasu Wróżka Z Garnuszka.
Bez jej wiedzy nie działo się tam nic.
Kiedy stanął w jej błotnistym progu (wiedźma mieszkała na mokradłach),
zaskrzeczała:
Nieskoro ci było do mnie, żelazny, nieskoro.
No, ale skoro już jestem, to może byś mi powiedziała
Wiem, wiem z czym przychodzisz odparła i zdecydowanym ruchem nogi
wskazała mu na zydel. A kiedy usiadł, wsadziła łeb do dymiącego
garnuszka, z krórego czytała przeszłość i wymówiła odpowiednie
na tę okoliczność zaklęcie.
To znaczy jakie?
Hokus pokus, czary mary, niech się zjawi jego stary.
W garnuszku zasyczało nieprzyjemnie, a przez jego ptasi dziubek,
bo to był garnuszek z dziubkiem, począł wypełzać z wolna zgniłozielony,
gęsty opar.
Wydaje mi się, że właściwszym słówkiem byłoby tu wydzielać.
Tak czy siak, woń jakaś obrzydliwa rozeszła się po całym pomieszczeniu.
Dwadzieścia minut później, kiedy wykasłali się już jako tako, a opar
nieco się przerzedził, Wróżka Z Garnuszka pochyliła się nad naczyniem,
aby wypatrzyć odbicie wywoływanego. Ale gdy tylko spojrzała,
gały wysadziło jej z orbit, a ze zbielałych gwałtownie warg wydarł się
ni to ryk, ni to skowyt, który w końcowej swojej fazie przybrał
postać partykuły nieeeeee. Ta, której bał się cały las, skonała
z przerażenia. Podekscytowany do granic wytrzymałości Wasyl doskoczył
do garnuszka i osunął się na zwłok Wróżki.
A jednak las w jakiś niewytłumaczalny sposób dowiedział się o wszystkim.
Bo kiedy nazajutrz rano pochowano karła, czyjaś niewprawna wiewiórcza
łapka wydrapała mu na kamieniu nagrobnym taką oto inskrypcję:
Tu spoczywa Wasyl Dzierżyński, przyjaciołom jako Żelazny Karzeł
znany.
Co się zaś tyczy Wróżki, to już jej nikt nigdy więcej nie zobaczył.
Niektórzy uważają, że jakie życie, taka śmierć i w związku z tym
sugerują, że połączyła się ona z oparem. A jak było naprawdę?
Jedno jest pewne: w miejscu, w którym leżała jej cielesna powłoka
wytworzył się jakiś przedziwny, jasny obrys, a dębowa klepka mocno
wypłowiała. Przechodzący czasami tamtędy mieszkańcy lasu czynią to
jak najśpieszniej rozglądając się przy tym trwożnie dookoła.
A na wszystkich urzędowych mapach lasu miejsce to figuruje jako
biała plama.