Żelazny karzeł imieniem Wasyl zapragnął zmienić nazwisko. Pewnym utrudnieniem w realizacji tego zamierzenia wydawał się być fakt, iż żelazny karzeł w zasadzie nie miał nazwiska.
— W zasadzie?
— Tak, w zasadzie, bo przecież każdy przychodząc na świat posiada jakieś tam nazwisko, ale czasami bywa tak, że nazwiska tego nie zna. Okoliczność tego rodzaju zaistniała właśnie w przypadku żelaznego karła, który był wychowankiem leśnego domu dziecka imienia Kutuzowa.
— Skoro był wychowankiem leśnego domu dziecka, to chyba więcej, niż pewne, że jego nazwisko musiał znać kierownik tegoż ośrodka.
— Otóż właśnie, że nie. A to dlatego, że żelazny karzeł był podrzutkiem, którego wspomniany już kierownik znalazł pewnego pięknego ranka, a konkretnie następnego dnia wieczorem, owiniętego w Komsomolską Prawdę i leżącego tuż pod drzwiami. Zresztą gdyby nie te drzwi, to w ogóle by go nie zauważył. A tak, kiedy wychodząc uderzył go z impetem prawym skrzydłem (kierownik był bocianem), malec wytoczył się z rozwiniętej pod wpływem uderzenia gazety.
— Podejrzewam, że kierownik i bez tego by go odnalazł, bo przecież musiał się schylić, żeby podnieść gazetę.
— Na to właśnie, jak mniemam, liczył sprawca tej, bądź co bądź, ohydnej zbrodni. Ale jednej małej rzeczy nie wziął pod uwagę.
— Jakiej, mianowicie?
— A takiej to, że kierownik czytywał tylko Svenską Dagbladet ze względu na krój czcionki.
— No tak, ale powracając do nazwiska… Jeżeli karzeł go nie znał, to na jakiej właściwie podstawie zapragnął je zmienić?
— Bo gdzieś tam, w najgłębszych pokładach podświadomości przeczuwał, iż jest ono paskudne. I jak się później okazało, nie omylił się w tym względzie. No, ale po kolei.
— Właśnie.

A więc kiedy zdesperowany Wasyl nie wiedział już zupełnie, co ma czynić, przyszło mu do głowy, aby zawezwać listownie dwójkę swoich nieodłącznych przyjaciół: Wiewiórkę Łysą Skórkę i Krzywego Wilka. Niestety, w silnym podenerwowaniu oba listy zaadresował do Wiewiórki i stąd też, a może też i po części dlatego, że rozerwał go niewypał, Krzywy Wilk nie przybył. Natomiast Wiewiórka Łysa Skórka oświadczyła mu:
— Znam kogoś, kto powinien ci pomóc. Jest jednym z najstarszych mieszkańców naszego lasu i może wiedzieć, kim był twój ojciec. Krótko mówiąc udaj się do Kuny.
Pokrzepiony jej słowami udał się więc karzeł rączo do Kuny. Kiedy zapukał, drzwi otworzył mu Borsuk i powiedział:
— Dzień dobry, Kuna jestem. Czym mogę służyć?
Kiedy karzeł wtajemniczył go już w całą historię, Kuna po głębszym zastanowieniu zadeklarował, że może mu ewentualnie zaproponować nalewkę na kasztanach. Wasyl chętnie na to przystał i kiedy tak raczyli się nią z nieskrywaną lubością, Kuna przypomniał sobie nagle Susła Gawrysiaka, który podobno widział niejedno. Mógł więc widzieć i ojca Wasyla. Udał się tedy Wasyl do Susła Gawrysiaka i wyłuszczył mu tę samą historię, którą wcześniej wyłuszczył był Kunie, a którą jeszcze wcześniej, jak pamiętasz, wyłuszczyliśmy my. Suseł zamyślił się głęboko i zasnął. Kiedy się przebudził, szarzało już mocno, a na jego wezgłowiu chrapał żelazny karzeł.
— Najpierw się pyta, a potem zasypia — obruszył się Suseł i zasnął.
Kiedy się przebudzili, świtało. Suseł popatrzył przeciągle na karła i rzekł:
— Czułem, że prędzej, czy później to musi wyjść na jaw, ale może to i lepiej. Tak, czy siak, prawda jest taka… — dodał i zasnął.
Karzeł przez chwilę wsłuchiwał się w jego równy, miarowy oddech, po czym uderzył go kontrolnie z całej siły fajerką w czoło. Suseł przewrócił się na drugi bok i wymamrotał przez sen:
— Twoim ojcem był…
Resztę zagłuszyło chrapanie. Po kolejnym uderzeniu Suseł już nie zmienił boku, a po następnych przestał nawet i chrapać. Karzeł opuścił jego norę mocno przygnębiony.
A więc została mu już tylko jedna szansa. I to taka, przed którą bronił się od samego początku. Była nią wywołująca obłędną trwogę i znienawidzona przez wszystkich mieszkańców lasu Wróżka Z Garnuszka. Bez jej wiedzy nie działo się tam nic.
Kiedy stanął w jej błotnistym progu (wiedźma mieszkała na mokradłach), zaskrzeczała:
— Nieskoro ci było do mnie, żelazny, nieskoro.
— No, ale skoro już jestem, to może byś mi powiedziała…
— Wiem, wiem z czym przychodzisz — odparła i zdecydowanym ruchem nogi wskazała mu na zydel. A kiedy usiadł, wsadziła łeb do dymiącego garnuszka, z krórego czytała przeszłość i wymówiła odpowiednie na tę okoliczność zaklęcie.
— To znaczy jakie?
— Hokus pokus, czary mary, niech się zjawi jego stary.
W garnuszku zasyczało nieprzyjemnie, a przez jego ptasi dziubek, bo to był garnuszek z dziubkiem, począł wypełzać z wolna zgniłozielony, gęsty opar.
— Wydaje mi się, że właściwszym słówkiem byłoby tu „wydzielać”.
— Tak czy siak, woń jakaś obrzydliwa rozeszła się po całym pomieszczeniu.
Dwadzieścia minut później, kiedy wykasłali się już jako tako, a opar nieco się przerzedził, Wróżka Z Garnuszka pochyliła się nad naczyniem, aby wypatrzyć odbicie wywoływanego. Ale gdy tylko spojrzała, gały wysadziło jej z orbit, a ze zbielałych gwałtownie warg wydarł się ni to ryk, ni to skowyt, który w końcowej swojej fazie przybrał postać partykuły „nieeeeee”. Ta, której bał się cały las, skonała z przerażenia. Podekscytowany do granic wytrzymałości Wasyl doskoczył do garnuszka i osunął się na zwłok Wróżki.
A jednak las w jakiś niewytłumaczalny sposób dowiedział się o wszystkim. Bo kiedy nazajutrz rano pochowano karła, czyjaś niewprawna wiewiórcza łapka wydrapała mu na kamieniu nagrobnym taką oto inskrypcję:

Tu spoczywa Wasyl Dzierżyński, przyjaciołom jako Żelazny Karzeł znany.
Co się zaś tyczy Wróżki, to już jej nikt nigdy więcej nie zobaczył. Niektórzy uważają, że jakie życie, taka śmierć i w związku z tym sugerują, że połączyła się ona z oparem. A jak było naprawdę?
Jedno jest pewne: w miejscu, w którym leżała jej cielesna powłoka wytworzył się jakiś przedziwny, jasny obrys, a dębowa klepka mocno wypłowiała. Przechodzący czasami tamtędy mieszkańcy lasu czynią to jak najśpieszniej rozglądając się przy tym trwożnie dookoła. A na wszystkich urzędowych mapach lasu miejsce to figuruje jako biała plama.